Czy zastanawialiście się kiedyś w jaki sposób wpływa na nas zalew obrazów w przestrzeni publicznej? Świecące neony lokalnych sklepików spożywczych, szyldy rodem z PRL oraz naznaczone deszczem skrawki plakatów, przyprawiają o frustracje i mentalne zagubienie.
Wielkoformatowa reklama, stała się poważnym problemem praktycznie od początku procesu transformacji gospodarczej w Polsce. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że staliśmy się wizualnym śmietnikiem za przyzwoleniem nas wszystkich. ,,Jak cię widzą, tak się piszą" - mówi stare przysłowie, a nasze ulice mówią o tym, że trwamy w niewyobrażalnie dużym chaosie, który świadczy o niskim poziomie świadomości kultury i ogólnej wrażliwości estetycznej.
Największy problem bez wątpienia tkwił w naszej mentalności. Dotąd społeczeństwo zgodnie twierdziło, że reklamy szpecą ulicę, ale jeżeli pojawiała się szansa zarobku, aż 77 proc z nas zgadzało się, by reklama urozmaicała ścianę naszego domu. Podobnymi kategoriami kierowały się wspólnoty mieszkaniowe i właściciele nieruchomości. Przed laty Izba Gospodarcza Reklamy Zewnętrznej policzyła, że w Warszawie jest 21 tysięcy bilbordów. Dla porównania w Paryżu jest ich 2 tysiące.
Nadszedł jednak czas triumfu. Po ogromnej fali krytyki w mediach i wielu kontrowersjach, senat wprowadził a sejm zatwierdził postulowane przez społeczników poprawki, które mają na celu ochronę krajobrazu. Nowe przepisy, mozolne sprzątanie i obywatelskie poczucie dobrego smaku, może zapewnić Polsce harmonię na miarę miasteczek ,,starej Europy".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz