czwartek, 16 kwietnia 2015

Oszczędzanie na reklamie

W roku 2007, znany krytyk zjawiska Web 2.0 - Andrew Keen - wydał książkę, która w Polsce ukazała się pod tytułem: „Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę”. Jednym zdaniem, można by określić tę pozycję jako ostrzeżenie przed niebezpieczeństwami idącymi za coraz szybszym rozwojem sieci. Zostawmy to przesłanie i skupmy się na bardzo ciekawym aspekcie, który został poruszony przez Keena w rozdziale drugim. Na początku jednak, przyjrzyjmy się temu:


Reklama bardzo popularnej sieci supermarketów w USA. Pomysł ciekawy. Ale w pierwszej kolejności w oczy rzuca się fakt, że pod względem technicznym całość wypada dość słabo. Wygląda tak, jakby zrobił ją ktoś, kto tylko kilka razy w życiu trzymał w rękach kamerę.

I tak w istocie było.

Kierownictwo sieci Wal-Mart, zauważyło, że reklama wykonana przez amatora jest surowsza, a co za tym idzie, wygląda prawdziwiej. I o wiele lepiej działa na potencjalnego odbiorcę. W dodatku jej produkcja jest strasznie tania.


Tym razem reklama Frito-Lay z 2007 roku. Ten producent chipsów, zorganizował konkurs na reklamę dla amatorów. Pięciu najlepszych twórców, dostało w nagrodę po dziesięć tysięcy dolarów. Dużo?

Baaardzo mało. Andrew Keen, pisze: Według Amerykańskiego Stowarzyszenia Agencji Reklamowych, średni koszt trzydziestosekundowej reklamy wyprodukowanej przez profesjonalistów wynosi 381 tysięcy dolarów. Tymczasem Frito-Lay zapłacił marne 10 tysięcy dolarów każdemu z pięciu finalistów konkursu, zachowując w kieszeni 331 tysięcy dolarów. To 331 tysięcy, które nie zostały zapłacone profesjonalnym reżyserom, scenarzystom, aktorom i firmom marketingowym – 331 tysięcy wyssane z gospodarki.

W dodatku, te amatorskie spoty emitowano podczas najgorętszego, najdroższego i najbardziej wyczekiwanego przez reklamodawców czasu antenowego w Ameryce – Super Bowl. Frito-Lay nie byli osamotnieni, podobne reklamy wypuścili: Chevrolet, Diamond Foods oraz National Football League.



Co by nie mówić, jest to świetny sposób na reklamę. Oszczędność to sprawa drugorzędna. Dla tych wszystkich organizacji, najbardziej liczyło się to, by reklama zapadła w pamięć i była przekonywująca. A co bardziej przekona konsumenta? Profesjonalny aktor, czy inny konsument? Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta. 

Należy zadać inne. To samo, które Andrew Keen zadaje na każdej stronie swojej książki. Czy oznacza to zmierzch profesjonalistów? 

*Źródło: A. Keen, Kult Amatora. Jak internet niszczy kulturę, Wydawnictwo Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007

Brak komentarzy: