czwartek, 26 maja 2011

Wojna dewelopersko-deweloperska pod flagą gamingową


Wydawcy największych hitów nieustannie rywalizują o portfele konsumentów. Oprócz próby dostarczenia jak najlepszego produktu, który przypadnie do gustu klienteli i recenzentom, prowadzą intensywne (mniej lub bardziej) kampanie reklamowe. Nie brakuje w nich wzajemnych przejawów „życzliwości”. Wojny w kampaniach reklamowych gier wideo to codzienność.

Kto rywalizuje? Deweloperzy i wydawcy. Zacząć jednak należy od jednego – w branży gier wideo Twórcy rzadko wypowiadają się źle o konkurencji. Wręcz przeciwnie, panuje w niej iście rodzinna atmosfera, gdzie wszyscy wszystkich znają i lubią się nawzajem. Do czasu, gdy konkurencję trzeba wygryźć. A to taka walka, w której cios poniżej pasa nie jest absolutnie niczym nadzwyczajnym.

Jednym z najbardziej popularnych sposobów na utarcie nosa konkurencji jest sparodiowanie zwiastuna jej produkcji. Chwyt taki zastosowało np. studio DICE, które promując grę Battlefield: Bad Company oraz jej drugą część, obśmiało konkurencję – dostało się takim tuzom z gatunku gier akcji, jak Gears of War czy też Metal Gear Solid 4.

Oryginał:


Parodia:






W tyle nie pozostało polskie studio People Can Fly, które dało nam w tym roku Bullletstorm. Studio Adriana Chmielarza zakpiło ze zwiastuna serii Halo, który zrealizowano w dość pompatycznym tonie – wersja od People Can Fly ma zdecydowanie odwrotny wydźwięk:

Oryginał:





Parodia:



Swoją drogą, Bulletstorm miał dość agresywną kampanię reklamową, w której ramach bardzo często atakowano konkurencję. Kwintesencją tej agresji było Duty Calls – specjalna gra, która wytknęła chyba wszystkie wady jednej z największych i najpopularniejszej serii strzelanek – Call of Duty. Grę pobrać można było za darmo, jej ukończenie zajmowało kilka minut, była całkowicie liniowa, a pompatyczne dialogi zastąpiono wymownym „bla bla bla”. Duty Calls spełniło swoje zadanie – gra była przez kilka dobrych dni na językach wszystkich graczy, a zdania na jej temat – bardzo skrajne. Twórcom chodziło o wywołanie szumu – zadanie wypełniono w stu procentach.



Z konkurencji śmieją się nie tylko twórcy gier, ale i sprzętu do grania. Odwieczna wojna pomiędzy Sony i Microsoftem nasiliła się, gdy obie firmy wkraczały na rynek kontrolerów ruchowych. Znany nam Kevin Butler nie zostawia suchej nitki na technologii Giganta z Redmond (przypomnijmy – kontroler Kinect nie wymaga od użytkownika trzymania w rękach żadnego kontrolera, wszystkim sterujemy za pomocą ruchów ciała), zachwalając PlayStation Move – kontroler Sony posiada przyciski!


Wbijanie szpili w konkurencję to nie tylko parodiowanie zwiastunów i przedrzeźnianie ich tworów, - sposobów jest znacznie więcej i z reguły skutkują tym samym – rozpalają dyskusje. A o to chodzi deweloperom. Często obowiązuje zasada „nieważne jak, byleby o nas mówili” - z punktu widzenia marketingowca to czysta prawda. Co jednak na to gracze? Oni to lubią. Bo gry to przede wszystkim rywalizacja. Nie tylko na boisku bądź froncie wojennym – także na forach internetowych, listach dyskusyjnych i na łamach internetowych serwisów poświęconych grom wideo.


Kuba Tobiasz

Brak komentarzy: