poniedziałek, 30 maja 2011

Lumpeks. Reklama się go nie ima

Z dużym zainteresowaniem przyglądam się jak branża lumpeksów, szmatekstów, ciucholandów i second - handów przeżywa w Opolu ożywienie. Tylko w ciągu ostatnich kilku tygodni w mieście powstały zupełnie nowe sklepy tego typu. W sumie naliczyłem ich kilkanaście. Sprzedaż używanej odzieży widać idzie w górę, ale próżno wyszukiwać w tych oazach przecen śladów akcji reklamowych.


Jeszcze kilka lat temu ciucholandy kojarzyły się większości społeczeństwa z kupowaniem używanych, często zniszczonych ubrań na wagę. Skojarzenie było proste - w second - handach kupuje biedota. Tymczasem w mediach, zwłaszcza w prasie kobiecej, zaczęły pojawiać się pierwsze artykuły o tzw. szperaczkach - klientkach luksusowych galerii, które nie omijają także lumpeksów. Temat tabu przełamały Kayah i Reni Jusis, które rozgadywały się nad doborem oryginalnych dodatków czy wyszukiwaniem zagranicznych kolekcji sprzed lat.

Taką szperaczkę spotkałem również w Opolu. Co prawda nikt nie pisze o niej w kolorowych czasopismach, ale wizytę w ciucholandzie na ul. Głogowskiej wyjaśnia przy użyciu podobnych argumentów jak wspomniane piosenkarki. - Chodzę do różnych sklepów, także tych z markową odzieżą, ale szmateksów nie omijam. To prawdziwa kopalnia wyjątkowych rzeczy - mówi opolanka. - Najczęściej trafiam tu na bardzo fajne dodatki, dobieram je pod kolor kupionych wcześniej rzeczy, są natomiast elementy garderoby których w ciucholandzie nie kupię. Chodzi przede wszystkim o bieliznę i obuwie - podkreśla.

A szerokość asortymentu ciucholandów może przytłoczyć stałych bywalców nawet największych galerii. Kilkaset metrów kwadratowych powierzchni a na niej dziesiątki stojaków z sukienkami, garniturami, koszulami, spodniami, bluzami itd. W koszach pełno butów. Tylko gdzie nie gdzie informacja o przecenie. Z ulicy sklep kompletnie niewidoczny (Głogowska). Przy główniej ulicy wisi jedynie mały napis. Tymczasem klientów nie brakuje. - Dziennie przewija się tu ponad setka kupujących, szperaczy jest jeszcze więcej. Największy ruch zdarza się w weekendy - zdradza ekspedientka. - Klienci wydają przy jednorazowych zakupach po kilkadziesiąt złotych, ale zdarzają się też wydatki powyżej 100 zł - dodaje.

Obserwując działalność tego typu sklepów trudno mówić o jakichkolwiek nakładach reklamowych. Tandetne szyldy, gdzie 90 procent treści stanowi słowo przecena odmieniane przez wszystkie przypadki to jedno. Ale brak informacji o otwieraniu nowych sklepów czy nieobecność w internecie zakrawa na marketingowe kalectwo. Idąc tym tropem, można dojść do wniosku, że całą "ciężką robotę w reklamie" za właścicieli ciucholandów, lumpeksów i szmateksów odwalają sprzedawcy oryginalnych marek - windujących ceny kolejnych nowych kolekcji.  

Brak komentarzy: