Niby blog o reklamie: bilboardy, Tv, ulotki itp, bo przecież właśnie z wymienionymi reklama nam się głównie kojarzy. Ja dorzuciłbym do tego oczywiści wpływ na odbiorcę, a co za tym idzie, wywołanie u niego określonej emocji oraz reakcji. Czyli przekaz reklamowy (reklama w telewizji lub inna) posiada w sobie plik o nazwie "reakcja". W momencie jego odbioru "reakcja" jak wirus przenosi się do naszej głowy sugerując podjęcie korzystnego dla niego działania. I tak jesteśmy zarażeni. Oczywiście schemat, a może bardziej metafora jaką tutaj opisałem jest tylko i wyłącznie wytworem mojej głowy, także na komentarze profesjonalistów jest miejsce na dole. Dobra, do sedna. Byłem sobie dziś w popularnym fastfoodzie na literę "M". Chciałem zachować pozory tajemniczości pisząc "M", ale właśnie doszło do mnie że sensu w tym brak, gdyż, zamówiłem sobie właśnie tam McZestaw, więc czar chyba prysł. No nieważne, no i zamówiłem ten zestaw, mały oczywiście, no bo po co mi większy, ale pani (po wyrazie twarzy można było zauważyć że byłem jej co najmniej 473 klientem) niezbyt nawet zachęcającym głosem dała mi do zrozumienia, że biorąc zestaw powiększony, zamiast małych frytek i coli dostanę duże frytki i cole dopłacając tylko 1,90 złotych. Zgłupiałem, a właściwie mój mózg zgłupiał. Dylemat. Tylko dlaczego? Przecież ja CHCIAŁEM mały zestaw. Uważam się za człowieka dość racjonalnego by wiedzieć że jest to cholerne zagranie na klienta lecz co z tego, gdy w mojej głowie mimo iż nie powinna to jednak odbywa się ta niepotrzebna kalkulacja. Liczę i liczę i liczę... i tak z każdym "liczę" szala zwycięstwa przechyla się w stronę smutnej pani za kasą. Co mówię: Ooo fajnie, to biorę. Najpierw poczułem się zwycięzcą, gdyż wyhaczyłem super okazję (nie chodzę często do "M" by znać się na promocjach), gdy pani wręczyła mi numerek do zamówienia to wraz z nim podała również takie kupony na kartce (nie mam internetu w komórce, wiem, lame) i wtedy gdy już ochłonąłem z tej jakże spontanicznej euforii dostrzegłem dookoła siebie niewidzialną siatkę w którą to zostałem schwytany. No ale cóż, jak to się mówi, było już po meczu, zostało mi tylko czekanie z kuponami w ręku na moje wyhaczone zamówienie. Jak już wspomniałem poczułem się wykorzystany, wykorzystany jak JOWY w tegorocznych wyborach prezydenckich. Kiedy już delektowałem się żarełkiem pomyślałem, że mógłbym przedstawić albo podzielić się tą historią w celu przestrogi ale bądźmy szczerzy to chyba nie ma sensu, ciężko odmówić ofercie która, według nas daje nam przewagę nad potężną siecią fastfoodów, która z nie wiadomo jakich przyczyn jest potężna, choć pewnie dzięki robieniu z ludzi kretynów.
Chodzi również o pewnego rodzaju marazm życiowy. Ciężko zachować asertywność i odmówić. Kolejny przykład. Stacja benzynowa, moja potrzeba z jaką przyszedłem to napój energetyczny, przy świadomości że kosztuje on w tym miejscu przynajmniej 4 złote. Wchodzę i proszę, okazja, jeden energetyk za 4 złote, ale dwa za 6 złotych. O jejciu jejciu, co tu robić, a może rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Wziąłem dwa. Skorzystałem z okazji i dokonując własnego, wolnego wyboru, poddałem się zamysłowi jednego z
myślicieli w dziale marketingu.
Czy w takim razie można wygrać z otaczającym nas marketingowym matrixem. Teoretycznie się da, wystarczy zamknąć się w pokoju, odłączyć wszelkie media, nie wychodzić na zewnątrz i zakryć okna albo wersja dla fanów Wojciecha Cejrowskiego, po prostu wyjechać do tropikalnych lasów w Amazonii i żywić się mrówkami. W praktyce jesteśmy niestety skazani na porażkę, gdyż za wszelkie decyzje dotyczące zakupu nie odpowiada nasz ukochany racjonalizm, tylko nieobliczalna jak pingwin Rico podświadomość, która przeżywa orgazm za każdym razem jak usłyszymy pojęcia: promocja, okazja, dwa w jednym, zniżka i to wszystko opisane jaskrawym kolorem czerwonym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz