niedziela, 24 maja 2015

Reklama natywna

W świecie wszechobecnej reklamy, atakującej nas na każdym kroku, pod każdą możliwą postacią istnieje jakiekolwiek poszanowanie konsumenta? Czy są miejsca, gdzie człowiek może spokojnie usiąść i zrelaksować się, bez stania się celem tysiąca kampanii reklamowych? Oczywiście, że może. Ale tyko w przypadku wylądowania na bezludnej wyspie po traumatycznej katastrofie lotniczej, którą cudem przeżył tylko on. Dzięki temu może znaleźć się w miejscu bez dostępu do internetu, telewizji czy prasy. W inny normalny sposób nie da się tego osiągnąć. Dzieje się tak dlatego, że reklama jest integralną częścią naszej cywilizacji. Popyt rodzi podaż, większa podaż rodzi większe zapotrzebowanie na popyt. Co prowadzi do reklam, które ten popyt generują. Oczywiście dochodzi do tego konkurencja. Bo gdyby nie ona spece od marketingu nie byli by już dłużej potrzebni.
Wniosek nasuwa się jeden. reklamy nie da się pozbyć. No ale przecież są kompromisy. Jednym z nich jest nowy wynalazek marketingowy zwany reklamą natywną (z ang. native advertising). Tyle, że co to w ogóle jest? Okazuje się, że nasza wiedza nie jest zbyt rozbudowana w tym temacie. Z badań z 2014 roku wynika, że, 49% respondentów nie wie, czym jest native advertising, 24% kojarzy skądś tę nazwę, kolejne 24% rozumie tę koncepcję a tylko 3% posiada dużą wiedzę w tym temacie. 

Więc czym tak naprawdę jest reklama natywna. Nie ma na to jednej spójnej odpowiedzi. Każdy z wydawców tworzy swoją własną definicję. Dla jednych jest to content marketing, dla innych są to wszelkiego rodzaju artykuły sponsorowane. Ogólnie z wszystkich definicji można wyciągnąć jedną całość. Mianowicie reklama natywna powinna być „wydłużoną w czasie reklamą podprogową”, którą rejestrujemy, często nie zdając sobie sprawy, że to po prostu zwykła reklama. Powinna być ona integralną a nawet naturalną ścieżką wykonywanych akcji przez użytkownika w usłudze, dostarczać wartości dodane bądź zapewniać ciekawe wrażenia i doznania. Twórcy tego typu reklam powinni oczywiście pamiętać o tym, żeby nie uciec w skrajność. Bo co jeśli dojdzie do sytuacji, gdzie, żeby dotrzeć do informacji, która nas interesuje, musimy się najpierw przekopać przez setki reklam podprogowych umieszczonych w artykule.
Warto też wspomnieć, że reklama natywna nie jest zjawiskiem istniejącym tylko w internecie. Owszem, zostały one przez niego mocniej wypromowane, ale były używane już od dawna. Za przykład może służyć strona w książce, która umieszczona została tuż przed ostatnim jej rozdziałem w formie przedwczesnego zakończenia: „The End. If you smoke, statistically your story will end 15% before it should” (pol. „Koniec. Jeśli palisz, to statystycznie Twoja historia skończy się 15% wcześniej niż powinna). Na tym przykładzie widać o co chodzi. Reklama powinna się dobrze wpasować w daną treść, dzięki czemu nie odrzuca. Może nawet zainteresować. Różnica między tradycyjną reklamą sprzedającą a natywną kryje się częściowo na granicy dobrego smaku. Często celebryci reklamują jakiś konkretny produkt poprzez jego używanie. Reklama poprzez osobę publiczną. Jednak jest różnica pomiędzy nachalnym wyciąganiem telefonu konkretnej marki i komunikowanie całemu światu: “TAAAK UŻYWAM TELEFONU MARKI….”, a spontanicznym strzeleniu sobie selfie przez 11 gwiazd na gali rozdania Oscarów. Co daje lepszy efekt?

Całą ideą reklamy natywnej jest brak nachalności. Daje się do zrozumienia potencjalnemu odbiorcy, że istnieje taki a taki produkt, który daje takie a takie korzyści, ale robi się to subtelnie, prawie, że przez przypadek.

Brak komentarzy: