Zdrowa żywność, oszczędne samochody, naturalna odzież i kosmetyki,
ekologiczne detergenty – to już niemal rutynowa oferta. Uchodzi im to na sucho, bo przeciętny polski konsument
klimatem się nie przejmuje, a o ekologii wie niewiele. Najczęściej
kojarzy mu się ona z jazdą na rowerze i segregacją śmieci.
Na Zachodzie, gdzie świadomość ekologiczna jest wyższa, popularne nad Wisłą
chemiczne ekopralnie wytykano by palcami. W ich przypadku jedynym
uzasadnieniem przedrostka eko jest fakt, że nie mają zwyczaju wylewać
rozpuszczalnika do kanalizacji. W podobny sposób symboliki nadużywa Orlen,
który sprzedaje na swoich stacjach ekodiesel. A to przecież zwykły olej
napędowy, który spełnia środowiskowe normy. Zdecydowanym faworytem tak zwanej
ekościemy są Stany Zjednoczone, gdzie jeszcze w latach 80. tamtejsze
organizacje konsumenckie zjawisko żerowanie na ekologii określiły mianem
greenwash. Wiele firm wydaj bardzo duże pieniądz na podkreślenie swojej
ekologicznej działalności. Często jednak firmy promujące swoją działalność w
zgodzie z przyrodą chcą jedynie odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów.
Konsumenci jak i środowiska związane z ekologią w wielu przypadkach nie dają
się nabrać i zgłaszają tak zwane ekonadużycia. W większości przypadków tych
zgłoszeń chodzi o sytuacje w której twórcy reklamy kreują swój towar jako
ekologiczny ponieważ nie zawiera on toksycznego składnika jednak tak naprawdę
jest dalej uciążliwy dla środowiska. Jednak walka z wielkimi wytwórniami
reklamowymi jest trudna z racji posiadania przez nie sztabu prawników, którzy
zawsze mogą powiedzieć, że ta reklama nie kłamie tylko nie wspomina o tym, że produkt
zawiera inne substancje szkodliwe dla środowiska. Popularnym nadużyciem jest
składanie deklaracji o ekologicznych walorach produktu bez jakiegokolwiek
dowodu w postaci atestu czy certyfikatu. Umieszczane na opakowaniach
słowa: „green”, „natural”, „no toxic”, to puste slogany, gdyż wiele trucizn
występuje w przyrodzie, a wiele substancji nieszkodliwych również ma
działanie niepożądane, o ile występują w nadmiarze. Koncerny
samochodowe z tych samych powodów naraziły się ekologom w Europie.
W Belgii tamtejszy regulator rynku reklamowego zakazał emisji reklamy
Toyoty Prius, której hasło „zero emissions low”
sugerowało, iż samochód w ogóle nie emituje dwutlenku węgla.
W Wielkiej Brytanii z kolei swoją reklamę musiał zmienić koncern
Renault. Ekologów raziło, iż z rury wydechowej Twingo zamiast spalin
wydobywały się zielone listki. Po tym incydencie Advertising Standard Authority
(organizacja branży reklamowej) wydała zalecenia, żeby unikać niejasnego
wykorzystywania określeń – ekologiczny, niezanieczyszczający itp. Jest to
przykład na to, że organizacje z branży reklamowej walczą o to by reklamy nie
wprowadzały nas w błąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz