niedziela, 23 marca 2014

„Tak bardzo, jak lubię coca colę!" - product placement w praktyce

W popularnym programie dotyczącym kulinariów w polskiej telewizji komercyjnej, w przeciągu 40 minut naszym oczom ukazuje się mnogość ujęć, które skupiają wzrok widza na półeczce pełnej przypraw Prymat. Chcąc nie chcąc jesteśmy zmuszeni do oswajania się z widokiem pracowników restauracji oraz Pani, która jest sprawcą tytułowej rewolucji, którzy używają danego produktu z najwyższą pieczołowitością.


 fot. brandchanel.com


Definicja A.Czarneckiego mówi, że: „Product placement to sposób promocji polegający na umieszczeniu na zasadach komercyjnych w filmie, sztuce teatralnej, programie telewizyjnym czy też innym nośniku audiowizualnym lub drukowanym produktu lub sytuacji prezentującej określony wzór zachowań (najczęściej konsumenckich)”.
(A. Czarnecki, Product placement. Niekonwencjonalny sposób promocji, PWE, Warszawa 2003)

Product placement - w polskich realiach lokowanie produktu - to nic innego, jak umieszczanie np. w filmach, programach, książkach, serialach produktu danej firmy, która uiściła odpowiednią opłatę. W Polsce najczęściej marka prezentowana jest w sposób werbalny i wizualny, absolutnie pozytywny oraz odgrywa rolę pierwszoplanową na ekranie. 

Polski product placement staje się coraz bardziej agresywny - ujęcia skupione są wokół produktu, samo opakowanie ukazywane jest w zbliżeniu, nie wspominając o kwestiach aktorów, którzy zdają się całym sercem przekazywać prawdę o najwyższych walorach np. soku czy usług sieci komórkowej. Jakieś plusy? Przynajmniej nie mamy wątpliwości, jakiemu zabiegowi jesteśmy poddawani.



 fot. vod.onet.pl


Martin Lindstrom - światowej sławy ekspert w kwestiach brandingu surowo ocenia wpływ product placementu na odbiorców oraz sposób jego wdrażania. W książce "Zakupologia. Prawdy i kłamstwa o tym, dlaczego kupujemy" pisze:

"W dzisiejszych czasach jesteśmy rozszarpywani, obrzucani, popychani,
szturchani, napominani, nakłaniani pochlebstwami, namawiani,
przeładowani i przytłoczeni ciągłym strumieniem natarczywego
lokowania produktów. Efekt? Ślepota śnieżna. Albo prawie. Widzieliście
Casino Royale, film o przygodach Jamesa Bonda, ten z Danielem
Craigiem? Pamiętacie którykolwiek z produktów przedstawionych
w filmie? Może FedEx? Zegarki Omega? A może Sony Vaio, Louis
Vuitton albo Ford? Wierzcie lub nie, ale wszystkie te marki, choć nie
było ich na liście ról, wystąpiły w filmie. Ford tak naprawdę produkuje
wszystkie samochody w Casino Royale, począwszy od landrovera,
przez jaguara, lincolna, a na typowym dla Bonda astonie martinie
skończywszy. Sony zaś pokazał nie tylko komputery Vaio, ale też telefony
Ericssona, odtwarzacze blue-ray i telewizory LCD9. Jeśli jesteście
tacy jak ja, zapamiętaliście prawdopodobnie tylko jedną markę: Aston
Martin, a to najprawdopodobniej dlatego, że to najsilniejsze skojarzenie
z Jamesem Bondem, wytwarzane przez lata, a nie faktyczne
wspomnienie z tego akurat konkretnego filmu. Biorąc pod uwagę, że
najtańszy aston kosztuje około 120 tysięcy dolarów, wątpię, by znalazł
wielu nabywców
."
Nie sposób powstrzymać się od podania wizualnego przykładu tego procesu.




By nie posiłkować się tylko i wyłącznie przykładami zza oceanu poddajmy ocenie przykład lokowania produktu z rodzimego gruntu. Najlepsze z najgorszych:



Obawiam się, że niewiele firm może pozwolić sobie na 4 minutową reklamę, która obrazuje proces przygotowania dania począwszy od przeczytania instrukcji na opakowaniu po skonsumowanie dania.

Agresywny sposób lokowania produktu, nie jest domeną teraźniejszości. Oglądając fragment filmu Kazimierza Kutza "Straszny Sen Dzidziusia Górkiewicza" z 1993, nie można się oprzeć wrażeniu, że nic od tamtego czasu się nie zmieniło. Przed Państwem INWAZJA COCA COLI!


Brak komentarzy: